Zaskakują mnie mamy, które mówią, że tak kochają swoje
dzieci, że najchętniej nie rozstawałyby się z nimi nawet na chwilę. Ja, choć uwielbiam
moje maluchy, potrafię bez zastanowienia wymienić cały szereg czynności, które
sprawiają mi o wiele więcej frajdy niż przewijanie, ubieranie, karmienie i „negocjowanie”. Macierzyństwo,
choć jest pięknym i niezastąpionym doświadczeniem, jednocześnie ogranicza
wolność i dostęp do wielu przyjemności. I bywa zwyczajnie nuuuuudne…
Jak udowadnia autorka książki, rodzicielstwo - choć rozbudza nieznane dotąd emocje, pomnaża miłość, napawa dumą, pozwala zatracić się w zabawie, uczy cieszyć się z drobnych spraw, kształtuje nowe umiejętności, sprawia, że czujemy się potrzebni i kochani, a zatem nadaje życiu sens, wiąże się także z:
- utratą autonomii i możliwości robienia tego, na co ma się ochotę
- zmęczeniem i brakiem snu
- natłokiem spraw i obowiązków
- koniecznością wykonywania wielu rzeczy naraz
- poczuciem, że wszystko robimy „na pół gwizdka”
- izolacją społeczną
- brakiem czasu i siły na inne przyjemności (m.in. seks)
- odpowiedzialnością za wychowanie dziecka
- presją utrzymania odpowiedniego poziomu ekonomicznego
- samokrytyką i oceną innych
Dużo radości, mniej
przyjemności to książka, która upewniła mnie, że moje odczucia są normalne i
nie czynią mnie wyrodną matką. Marzenia, by realizować się zawodowo, spotykać znajomych
(bez dzieci!), w spokoju czytać książki, słuchać muzyki czy oglądać filmy, nie wynikają
z czystego egoizmu, ale naturalnej potrzeby dążenia do przyjemności. To, że
jestem mamą nie oznacza, że powinnam z wszystkiego rezygnować i całkowicie
poświęcić się dzieciom. Na dłuższą metę nie będę szczęśliwa, jeśli przekreślę swoje pasje i wyrzeknę się rozrywek. A trudno sprostać roli rodzica,
nie czując się spełnionym, szczęśliwym człowiekiem...
P.S. To nie jest recenzja, a moje przemyślenia. :)
0 komentarze :
Prześlij komentarz